BYłY SęDZIA ZABIł 10-LETNIEGO OLKA, CIAłO WRZUCIł DO STUDNI. POTEM POMAGAł W POSZUKIWANIACH

Olek Ruminkiewicz miał zaledwie 10 lat, gdy zginął z rąk mężczyzny, którego znał i mu ufał. Został uduszony kablem od magnetowidu, a ciało wrzucono do studni. Dziś sprawca jest już na wolności, jednak wciąż nie wypłacił należnego zadośćuczynienia ojcu chłopca.

Olek Ruminkiewicz miał 10 lat i mieszkał w Koninie. Nikt nie spodziewał się, że spokojne życie chłopca, który dopiero co uczył się życia, zostanie przerwane 22 stycznia 1996 r. Chłopiec postanowił, że po szkole wybierze się z kolegami do salonu gier, gdzie wspólnie spędzą czas, grając na automatach, które w tamtych latach cieszyły się sporą popularnością. Mimo późnej godziny Olek nie wracał do domu, a rodzina zaczęła się niepokoić. Temperatury wskazywały na prawie -20 stopni Celsjusza. Ojciec chłopca o jego nieobecności powiadomił żonę, szybko też zgłosili zaginięcie na policję i zaangażowali w poszukiwania znajomych, mieszkańców Konina i detektywów. - Zacząłem się martwić, bo Oleś nie wracał. Wyszedłem go poszukać, ale nigdzie go nie było — wyznał ojciec chłopca, Wojciech Ruminkiewicz w rozmowie z "Radio Zet". W poszukiwaniach dziesięciolatka wzięło udział wiele osób, rozwieszano plakaty ze zdjęciem Olka.

Zobacz wideo Czy wariograf to skuteczna metoda śledcza? "Zwłoki znaleziono w rzece" [Oskarżam. Kryminalny cykl Gazeta.pl]

Szukali chłopca przez wiele dni. Nie wiedzieli, że sprawca jest blisko

- Uruchomiłem znajomości. Przyjechali detektywi z Poznania, moi znajomi. Na drugi dzień pojawili się wolontariusze z Gdańska z psami tropiącymi. Szukali również znajomi i sąsiedzi, a także strażacy i wojskowi. Łącznie z 600 osób. Sztab akcji poszukiwawczej był w pomieszczeniu spółdzielni mieszkaniowej — powiedział Ruminkiewicz. - Nie ma wtedy jeszcze monitoringu, nie działa internet. Poszukiwania dziecka wyglądały wtedy zupełnie inaczej — przyznał. Mijały dni, a po chłopcu nie było śladu. Policja i detektywi sprawdzali wiele miejsc, między innymi teren budowy szpitala, a także klientów Wojciecha Ruminkiewicza, który prowadził lombard. Nie wykluczano, że Olek został porwany w celu żądania okupu. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, że sprawca porwania jest bardzo blisko.

Zadzwoniono z żądaniem okupu. Rodzice zebrali 100 tysięcy złotych

Kilka dni od zaginięcia chłopca do domu Ruminkiewiczów zadzwonił nieznajomy mężczyzna z żądaniem okupu za chłopca. Mówił zniekształconym głosem i powiedział, że ma dla nich specjalne instrukcje. Jednym z poleceń było zebranie 100 tysięcy złotych i nieinformowanie o sprawie policji. - Dostałem dwa anonimy. Były włożone w drzwi kaplicy. Dowiedzieliśmy się z nich, że Olek się odnajdzie, tylko trzeba zgromadzić pieniądze, a później złożyć okup na przystanku autobusowym w Orlinie Małej koło Jarocina — powiedział Wojciech Ruminkiewicz. Mimo gróźb szantażysty rodzice Olka postanowili o sprawie poinformować policję. Ci rozpoczęli obserwację. - Z okupem pojechali moi koledzy, bo ja byłem na miękkich nogach. Złożyli go.  Niedługo później w moim domu pojawił się mój znajomy Krzysztof. W ręce miał worek z pieniędzmi. Chwilę po tym, jak wszedł do mieszkania, wpadła policja i go aresztowała — wyznał Ruminkiewicz. Krzysztof F. był sąsiadem Ruminkiewiczów i utrzymywał z nimi dobre stosunki. Odwiedzał ojca Olka i spędzali razem czas. Mężczyzna był z zawodu prawnikiem i pochodził z szanowanej rodziny, a gdy przestał być sędzią, postanowił założyć własny biznes. Po tym, jak pojawił się w domu Ruminkiewiczów z pieniędzmi z okupu próbował wszystkich przekonać, że zabrał je, ponieważ porywacz ich nie odebrał. Policjantów ani ojca Olka wytłumaczenie nie przekonało, dlatego mężczyzna został niezwłocznie aresztowany. - Zanadto angażował się w poszukiwania. Tym zwrócił uwagę detektywów. Mówił, żeby gromadzić pieniądze, bo na pewno odezwą się porywacze — przyznał Wojciech Ruminkiewicz. - On przecież przychodził do mnie do domu! Gościłem go kawą. Razem ze mną i synem grał w ping-ponga. Mnie doradzał, gdzie lokować pieniądze.

Mężczyzna nie przyznawał się do porwania Olka, jednak szybko wyszło na jaw, że miał długi, a wierzycielom obiecał spłatę po 22 stycznia, czyli po dniu, w którym chłopiec zaginął. W toku śledztwa okazało się, że Krzysztof F. był uzależniony od hazardu. - Miał dużo długów u wielu ludzi. Wyszło też na jaw, że jeździł do Poznania i grał w lokalach hazardowych. Nie wiedziałem tego ani ja, ani jego rodzina. Miał dwie twarze. Wierzył w zbrodnię doskonałą. Działał z mocnym przygotowaniem, wierzył, że zdobędzie duże pieniądze, a ja wykończę się. Nie będzie grobu dziecka, a on nie będzie mordercą — powiedział Ruminkiewicz w programie "Uwaga!".

 

Jak zginął Olek Ruminkiewicz? Ciało chłopca wrzucono do studni

Dni mijały, a oskarżony wciąż nie przyznawał się, by miał coś wspólnego z porwaniem chłopca. Szanse na znalezienie Olka żywego się zmniejszały. Dwa miesiące później, po kolejnym przeszukaniu samochodu i mieszkania mężczyzny w końcu przyznał, gdzie ukrył ciało. - W swoje urodziny, 22 stycznia 1996 roku, porwał i zabił mi dziecko. Zrobił sobie prezent. Porwał i zamordował mi dziecko... - powiedział ojciec chłopca. Ciało Olka zostało ukryte w studni w sadzie na wsi obok Konina. Krzysztof F. przez długi czas twierdził, że nie zabił dziesięciolatka, a doszło do nieszczęśliwego wypadku, podczas którego chłopiec spadł ze schodów prowadzących do piwnicy i w wyniku odniesionych obrażeń zmarł. Nie uwierzono jednak w wyjaśnienia, a obrażenia wykazały, że Olek został uduszony kablem od magnetowidu, który pochodził z mieszkania Krzysztofa F. Znaleziono również ślady przewożenia chłopca w samochodzie mężczyzny. -Tu była ostatnia droga synka. W bagażniku jechał. Po 2 w nocy dostałem od komendanta policji telefon: "Panie Wojciechu, odnalezione zostały zwłoki, niestety jest to Olek". Cały się mokry zrobiłem, jakby ktoś na mnie wiadro wody wylał. To był taki jego pierwszy grób. 65 dni tu leżał, przytwierdzony do ziemi, wymarznięty. Nawet tych zdjęć synka nie oglądałem, nie wytrzymałbym. Główką do dołu leciał, na pewno był połamany. Mam nadzieję, że to już było po śmierci. Ciężko jest z tym żyć — powiedział Wojciech Ruminkiewicz w programie "Uwaga!".

Mieszkańcy Konina byli w szoku. Krzysztof F. pochodził z szanowanej rodziny

To, że zabójstwa dokonał były sędzia, pochodzący z wpływowej rodziny, było szokiem dla wielu mieszkańców Konina. Ze względu na to, że sprawca miał brata, który był prawnikiem, a także ojca — prezesa Sądu Okręgowego w Koninie, rozpatrzeniem sprawy zajął się sąd w Łodzi. Ponad rok po porwaniu i śmierci chłopca, 19 marca 1997 r. ruszył proces. Krzysztof F. został skazany przez Sąd Wojewódzki w Łodzi na 25 lat pozbawienia wolności, 8 lat pozbawienia praw publicznych i 3 tysiące złotych grzywny. W innym postępowaniu nakazano mężczyźnie wypłatę 100 tysięcy złotych odszkodowania ojcu Olka Ruminkiewicza. Do dziś skazany nie przeprosił rodziny zamordowanego chłopca. Mimo wyroku nakazującego zapłatę odszkodowania, ojciec dziesięciolatka otrzymał tylko niewielką część pieniędzy. Wszystko dlatego, że komornik nie ujawnił majątku, z którego mogłyby zostać opłacone należności. Krzysztof F. wyszedł na wolność w 2021 r. i pracuje za minimalne wynagrodzenie w niepełnym wymiarze czasu pracy, prawdopodobnie w jednej z sieci sklepów spożywczych. Oznacza to, że w dalszym ciągu komornik nie może zabezpieczyć pieniędzy na poczet zadośćuczynienia Wojciechowi Ruminkiewiczowi. Na ten moment świadczenie wraz z odsetkami urosło już do ponad 400 tysięcy złotych. - Na pewno posiadał jakiś majątek. Nie obwiniam jego rodziny. Jego żona posiadała z nim mieszkanie, ale uciekła, tam były małe dzieci. Nigdy nie miałem pretensji do jego rodziny, żony czy rodziców. Ale on powinien podjąć pracę, zrobić jakieś ruchy — wyznał Wojciech Ruminkiewicz. Pieniądze, jeśli je otrzyma, planuje przekazać na cele charytatywne. Dopiero gdy Krzysztof F. przejdzie na emeryturę, 25 procent od kwoty minimalnej będzie mogło wpływać na konto Wojciecha Ruminkiewicza. Po śmierci Olka jego ojciec założył Ogólnopolskie Stowarzyszenie Rodzin Zamordowanych Dzieci, które ma na celu udzielanie wzajemnego wsparcia rodzinom w podobnej sytuacji. Organizuje również turnieje piłki nożnej im. Olka Ruminkiewicza. - Cały czas tkwię w tym, co się stało. Żyję tą tragedią tak teraz, jak i kiedyś — powiedział Wojciech Ruminkiewicz.

2024-05-05T20:12:48Z dg43tfdfdgfd